niedziela, 19 stycznia 2014

Farbowani metodami naturalnymi - pierwsze podejście.

Tak jak pisałem poprzednio zabrałem się dzisiaj za farbowanie wełny metodami naturalnymi. Na pierwszy ogień idą dwa motki - około 260 g - ręcznie przędzionej wełny o nieznanej proweniencji w kolorze kremowym. Jako materiał barwierski wybrałem prostą do kupienia marzannę barwierską która w teorii powinna dać bardzo ładne efekty.

Całą procedurę rozpocząłem od porządnego umycia wełny w letniej wodzie delikatnym detergentem. Letnia woda oznacza ciepłą wodę z kranu, delikatny detergent oznacza to co miałem pod ręką najdelikatniejszego - szampon dla niemowląt. Na oko wełna była już jakoś odtłuszczana, więc mycie nie zrobiło wielkiej różnicy, jednakże zgodnie z sztuką - została odtłuszczona.

Następnie przystąpiłem do bejcowania wełny roztworem ałunu (siarczan glinowo-potasowy) i kamienia winnego (wodorowinian potasu). Na zadaną ilość wełny użyłem 38 g ałunu i 13 g kamienia winnego. Daje to 15 g ałunu na 100 g wełny, co jest dosyć często polecaną wartością dla tego typu bejcy plus 1/3 tego kamienia winnego jako (opcjonalny) dodatek polepszający kolory. Wełnę zalałem w garnku zimną wodą z kranu, a naważkę ałunu i kamienia winnego zalałem ciepłą wodą z czajnika. Całość zmieszałem i zacząłem powoli podgrzewać aż do zauważenia pierwszych oznak wrzenia, tak aby móc zmniejszyć moc grzania. Dzięki temu wiem że roztwór na pewno przekroczył 70*C a jednocześnie nie wrze (co powodowałoby filcowanie wełny). Od momentu podgrzania wody odmierzyłem około 1 h, po którym wyłączyłem grzanie i pozwoliłem wełnie ostygnąć przez noc.

Równocześnie (a tak na prawdę wcześniej) przygotowałem kąpiel barwiącą. Do barwieni pierwszej porcji wełny użyłem 130 gramów drobno pociętego korzenia Krapu. Najpierw odmierzoną ilość zalałem wodą i pozwoliłem poleżeć przez kilka dni w temperaturze pokojowej. Następnie całą tą zupę podgrzałem trochę, tak aby nie przekroczyć 'magicznych' 70*C przy których uwalnia się z Marzanny brązowy barwnik. W ten sposób grzałem ją może około 15 minut. Po fakcie wydaje mi się że grzałem ją za krótko i nie uwolniłem całego barwnika. Po przygotowaniu kąpiel barwiącą przesączyłem przez kawałek lnu w celu odsączenia wszystkich elementów stałych i przelałem do butelki. W ten sposób przechowywałem ją ok 3 tygodni (chyba za długo). Odsączony Krap wysuszyłem i umieściłem

Osobno gotowałem Krap od właściwego barwienia ponieważ w aktualnej formie - drobno pociętych korzeni, zmieszałby się z wełną do stopnia uniemożliwiającego ich rozdzielenie. Kolejne farbowanie spróbuję zrealizować w jednym kroku, wrzucając Marzannę w lniane woreczki czy coś podobnego.

Wełnę w garnku zalałem kąpielą barwiącą i uzupełniłem wodą do ok 4.5 l. Roztwór ten podgrzałem, podobnie jak w przypadku bejcowania, do pierwszych oznak wrzenie i utrzymywałem w wysokiej temperaturze przez około 1 h sporadycznie mieszając. Po tym czasie pozwoliłem mu ostygnąć, a po ostygnięciu wypłukałem wełnę w roztworze wody z octem. Rezultaty farbowania na zdjęciu poniżej - na dole wełna pofarbowana, jeszcze trochę mokra, u góry wełna (jeszcze) przed opisanymi procedurami.


Podsumowując - zasadniczo udało się. Otrzymany kolor przypomina założony (zakładano uzyskanie jakiejś czerwieni), wełna nie uległa zniszczeniu a kuchnia po całym procesie nie wygląda gorzej niż po ugotowaniu obiadu. Z drugiej strony, muszę przyznać iż wełenka trochę się sfilcowała i mam nadzieję że to nie będzie problemem podczas przewijania jej z motka w kłębek. Kolor wydaje mi się niezbyt mocny, więc w kolejnej próbie postaram się zrobić wszystko bardziej ;-) użyję być może więcej korzenia krapu, gdyż w tym przypadku to jego mogło być po prostu za mało, chociaż woda po farbowaniu nadal była czerwonawa co oznacza że na pewno powinienem użyć mocniejszej bejcy, zwiększając ilość ałunu i wodorowinianu w roztworze.

Chciałbym gorąco podziękować Owce, która udzieliła mi niesamowicie szczegółowych porad odnośnie farbowani marzanną. Może kiedyś to przeczyta :).

A w międzyczasie, jak powyższe sobie zalegało w garnku skroiłem cotte z kraciastej wełny w typie I w/g Nockerta, ale o tym później, jak zszyję chociażby szwy nośne.

4 komentarze:

  1. Hejka
    Tak se zajrzałam i mam parę porad :)
    Po pierwsze nie płucz z octem po wyjęciu z kąpieli barwierskiej. Marzannę po wyjęciu albo się podsusza i pakuje taką niepłukaną w folię, albo w ogóle na mokro gdzieś w ciemne miejsce. Nie wystawiaj wtedy też na światło słoneczne, najlepiej zapakuj w czarny worek i zapomnij na jakiś tydzień. I płucz dopiero po tym czasie. Ocet a generalnie kwasy wyciągają z marzanny te rude kolory, więc zapomnij o nim jeśli chcesz uzyskać jakąś przyzwoitą czerwień. Ja w nim w ogóle nie płuczę bo psuje kolor. Jeśli dodasz zasadę do bejcowanej wełny to oczywiście nie dodawaj kwasu bo się wzajemnie zniosą :) Ja dodaję zwykle łyżeczkę zwykłej sody oczyszczonej lub dwie na 10l garnek. Ponoć bodaj potaż jest lepszy, ale do niej jest gorszy dostęp więc na razie se odpuściłam. Co do bejcowania to po bejcowaniu a przed wrzuceniem do kąpieli barwiącej przesusz wełnę i dopiero wtedy barw. Odtłuszczać maszynowej wełny z reguły nie trzeba, ale jeśli chcesz obejść się bez wcześniejszego bejcowania, tylko wrzucić odczynniki do kąpieli barwiącej (ja tak zwykle robię bo mi się nie chce tego wszystkiego ileś razy suszyć i płukać), to wrzuć najpierw wełnę do letniej wody z odrobiną płynu do mycia naczyń żeby otworzyć łuski włosa. Niech się pomoczy w tym z godzinkę.
    Jak Cię wkurzają drobinki marzanny w roztworze to wsyp je na sucho do stopki od rajstop albo do cienkiej kolanówki antygwałtki ;) i w niej namaczaj i barw.
    I uwaga ostatnia - kolor zależy od stężenia barwnika. Nie patrz że roztwór jest kolorowy, to nie barwienie z torebki. Będzie kolorowy do końca świata i po osiągnięciu pewnej krytycznej ilości barwnika, to będą Ci wychodzić co najwyżej łososiowe, pomimo że wydaje się iż barwnika jest mnóstwo. Niestety żeby osiągnąć naprawdę ładne wybarwienia należy dodawać "dużo za dużo" barwnika i tyle. Najbardziej efektowne kolorki uzyskuje się ponoć przy ilości krapu równej wagowo ilości wełny :/ Przy normalnej proporcji kolory będą bledsze. A barwnik niestety bardzo szybko się zwykle wyczerpuje i z własnych (a także cudzych) doświadczeń wiem, iż kolejne barwienia w tej samej kąpieli będą już wyraźnie jaśniejsze.
    No i niestety marzanna jest dosyć kapryśna, ja mam jeszcze stary zapas herbapolowski i za żadne skarby nie udało się ani mnie, ani innym dziewczynom wyciągnąć z niej porządnej czerwieni. Te dziewczyny, które chwaliły się takimi czerwieniami, wszystkie miały marzannę kupowaną w niemieckich albo angielskich sklepach internetowych i tamże polecam Ci się orientować. Sama za jakiś czas będę zamawiać bo zapasy mi się kończą :/
    Czy mogę się niedyskretnie zapytać gdzie kupowałeś swoją marzannę? W Kremerze? Bo Herbapol już nie ma i nie będzie miał. A w sklepach zagranicznych można pójść z torbami :/

    I błagam wyłącz captcha :/

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, dzięki za komentarz :) captcha wyłączona, teraz tylko czekać na spam-boty, ale to nic - i tak nikt tu nie wchodzi :(.

    Zastanowiło mnie to co piszesz odnośnie utrwalania octem, a raczej żeby tego nie robić. Czy barwnik nie będzie się wypłukiwał wtedy, chociażby od deszczu?

    Spróbuję w weekend zrobić wszystko na nowo plus umyć wełnę w płynie do mycia naczyń, a nie w opisywanym szamponie - na pewno lepiej otworzy łuski o których piszesz. Umyć wełnę i tak muszę, bo to nie jest maszynówka, więc nie wiem czy jest czy nie jest prana po przędzeniu.

    Bejcę zostawię taką jak używałem, to i tak trochę przesadzone naważki (polecają 8% wagi włókna ałunu i ok. 5% kamienia winnego). Krapu nie chcę używać więcej niż 50%wof, bo raz że mi go po prostu szkoda, dwa że to mielony korzeń, a to wydatnie pomagać powinno uwalnianiu alizaryny do roztworu. Antygwałtki to niezły pomysł, póki co robiłem to w lnianych woreczkach, ale chyba jednak wrzucę ją luzem - raz mi uciekła z woreczka i wystarczyło przesuszoną przędzę wytrzepać żeby się tego pozbyć.

    Zapraszam na bloga po weekendzie, na pewno pochwale się wynikami farbowania. Zrobię tak jak mówisz, bez octu. Najwyżej po wysuszeniu wełny z roztworu farbującego zamoczę ją w occie z wodą jeszcze. Mam nadzieję że teraz wyjdzie lepiej - zmiana pH na mocno zasadowe powinna pomóc.

    Marzannę kupowałem od Kremera przez tradearts.pl. 100 zł za kilogram plus przesyłka. Mają jeszcze kilka innych fajnych barwników w ofercie z których kiedyś bym chciał skorzystać. No i mają nawet ekstrakty z indygowca, ale to nie ta półka cenowa ;).

    OdpowiedzUsuń
  3. To powodzenia!
    Barwnik naturalny nigdy nie będzie tak światłotrwały jak syntetyczny, i rady na to niestety nie ma. Ale jeśli łuski włosa są zamknięte to jedyne co się wypłucze, to co i tak by spłynęło z pierwszym deszczem. Mitologia octu jako utrwalacza na wełnie to chyba efekt tego że właśnie dobrze działa na włókna i ładnie zamyka łuski. Ale podobny efekt osiągniesz jak zwyczajnie pozwolisz wełnie ostygnąć i wyschnąć bez płukania i zmian temperatury. Filcowania też się nie trzeba bać - wełna nie filcuje się od wysokiej temperatury lecz od jej gwałtownych zmian i ugniatania i tych rzeczy należy unikać. Ja nawet runo i czesanki farbuję we wrzątku i jeszcze nie miałam sytuacji żeby lekkie rozluźnienie palcami nie przywróciło wełnie dobrej struktury :)

    Nie mam pojęcia skąd sprowadzają krap w Kremerze, więc nie potrafię powiedzieć jak będzie działał :) Tą ofertę widziałam, ale się zastanawiam czy nie zamówić jednak w Niemczech - dziewczyny się zgadują żeby za jakiś czas zrobić zamówienie w Wolknollu :) Cena podobna wyjdzie a może wreszcie jakoś mi czerwony wyjdzie :)
    A za indygo radzę brać się jak zrobi się cieplej - to trzeba robić na dworze bo śmierdzi niesamowicie i jest bardzo toksyczne. No i indygotyny wymagają dodatkowej paskudnej chemii :/
    pozdrawiam
    PS: spamboty tak szybko nie wchodzą a wbudowany filtr blogspota dosyć fajnie je wyłapuje :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ekstrakt z urzetu kosztuje koło 300 zł za 100 g, więc jest spora różnica względem marzanny ;). Może kiedyś spróbuję, ale póki co to za wysoka półka cenowa jak dla mnie. Krap z Kremera jest z Indii, podobnie jak sporo innych barwników.

    To filcowanie o którym pisałem jednak okazało się nie takie straszne. Udało się bez większych problemów przewinąć z motków na kłębki rozdzielając nitki palcami.

    Jeszcze raz dzięki za pomoc i porady :).

    OdpowiedzUsuń